Dziś około 5.30 (oczywiście w godzinach porannych) na chodniku siedział (leżał?) sobie ptaszek. Wyglądało dla mnie to dość dziwnie bo zwykle ptaki to stworzenia płochliwe (może poza gołębiami w większych miastach). Podeszłam, kucłam. I nic. Nie uciekł. Próbował się ruszyć, ale się nie udało. Szybko ściągnęłam płaszcz. Ostrożnie go zawinęłam i pognałam do domu. Mój blok na szczęście jest kilka kroków od tego miejsca. Z domu wzięłam jakąś chustę. Jak owinęłam go chustą a zabrałam płacz panika. On krwawi! Kiedy powiedziałam mamie o weterynarzu stwierdziła, że jestem nienormalna. Z ptakiem? Do weterynarza? Przecież ją wyśmiał jak poszła z chomikiem.... a więc co? Ptak gorszy? Bo mały? Nie zasługuje na pomoc? Zdenerwowana w pośpiechu przeglądałam internet co się w takiej sytuacji robi i czy w pobliżu jest gdzieś jakieś towarzystwo ochrony ptaków bądź tym podobna organizacja. Niestety... Czasu coraz mniej... trzeba się szykować do pracy. Wychodząc na korytarz (tam zostawiłam ptaka) byłam gorzej niż wściekła. I co teraz? Ptak dopiero teraz świadomy mojej obecności próbował odlecieć.. Ale widząc, że jako tako może skrzydła rozwiać i próbuje walczyć stwierdziłam, że zostało mi tylko jedno wyjście. Skorzystałam z tego co znalazłam na stronie któregoś stowarzyszenia. Zaniosłam do na dwór, zostałam przy krzakach a on sam zawędrował dalej w chaszcze. Mam nadzieje, że przeżyje. Że nic mu nie będzie. Może inne ptaki mu pomogą... A może już go nie ma.. Kiedy emocje już trochę opadły rozmowa z moim M doprowadziła do ponownego wrzenia.
- Trzeba był go zostawić tam gdzie był. Jakiś kot by go zjadł.
-Jak zostawić? Trzeba było go zabrać do weterynarza... Mam nadzieje, że żyje.
-No normalnie zostawić. Taka jest natura.
-A więc skoro taka jest natura to czemu idziesz z psem do weterynarza kiedy mu coś dolega? Skoro jest chory to taka natura trudnoi niech zdechnie.
-Ale pies to zwierze domowe.
-I co z tego? A co z tygrysami? Po co zamykają je w zoo, karmią i leczą. Powinny być na wolności i ewentualnie wymrzeć.
-Ale to gatunek zagrożony więc musi być w zoo.
-I co z tego!?
Nie trudno się połać, które wypowiedzi należą do mnie. Ogólnie odniosłam wrażenie, ze istnieje podział na zwierzęta ważniejsze i te mniej ważne. Zupełnie jak w przypadku ludzi prawda? Nie ma Pan ubezpieczenia? Nie będziemy Pana leczyć! Ale wracając do kwestii zwierząt. Często cierpią i giną tylko i wyłącznie dlatego, ze "człowiek myśli". Myśli, ze wzbogaci się na skórze, rogu, głowie... Nie rozumiem też zabijania zwierząt bo osobników z jednego gatunku jest za dużo. Natura radziła sobie z takim problem i pewnie teraz też by sobie dała radę bez ingerencji człowieka. Najbardziej na bycie ludzkim cierpią właśnie zwierzęta. Zawsze wykorzystywane prawa głosu nie mają. Lubicie cyrk? Ja te lubiłam. Oglądać jak słonie czy konie wykonują każde polecenie. Zawsze mnie jakim cudem są tak wytresowane. Teraz już wiem.
Obejrzycie jeszcze TO. I ciekawa strona http://weganizmteraz.pl/cyrk.
Proszę przemyślcie zanim weźmiecie dziecko do cyrku i przeznaczycie pieniądze na napędzanie tej maszyny.
Oczywiście jes i druga strona medalu. Są ludzie, organizacje, insytucje które zwierzętą pomagają. Ale mimo tego jest podział- na te wazniejsze i mniej ważne zwierzęta. Znieczulica panuje wszędzie. Człowiek owszem może i jest istotą myślącą, ale jak dla mnie ewolucja poszła nie w tym kierunku. Niszczymy siebie, innych i wszystko dookoła. Rozpisałam się, ale już mi lepiej. Jeśli przeczytałeś do końca to szczerze dziękuję.
smutne to co piszesz, ale prawdziwe..
OdpowiedzUsuńNiestety taki jest świat i pojedyncze osoby nie wiele zmienią... A do cyrku nie chodzę od dawna, to smutne ;(
OdpowiedzUsuńi może to jest największy problem, że większość tak myśli, iż należą do mniejszości... nie miałabym nic przeciwko cyrkowi bez zwierząt..
UsuńO Boże jak ja Cię doskonale rozumiem, nawet nie wiesz ile jest ludzi, którzy tak jak Twoje otoczenie powiedziałoby to tylko ptak...
OdpowiedzUsuńMiałam tak samo, byłam na wakacjach nad morzem i znalazłam pisklę. Wiło się i chyba wypadło z gniazda tylko, że gniazda nigdzie nie było..leżało na środku na betonie. Wzięłam je do pokoju, dobrze że miałam internet znalazłam nie pamiętam teraz nazwy ale coś w stylu "Lecznica dla ptaków" było parę w okolicy. W żadnej nikt nie odbierał telefonu w koncu dodzwoniłam się do jednej a pani kazała mi opisać ptaka. Wyszło jej że to jest jakaś jaskółka, albo wróbelek coś w tym stylu i że to nie jest dziki ptak pod ochroną i ona go nie przyjmie. Wiesz jak się za przeproszeniem wkurwiłam? Jak to go nie przyjmie?! Tak się na nią wydarłam, że czemu sokół ma być ważniejszy od wróbelka i chyba pracuje w złym miejscu. Niestety odłożyła słuchawkę. I to była prani pracująca w lecznicy dla ptaków.. W końcu postanowiłam że zrobię wszystko dla tego ptaka... Dzwoniłam wszędzie aż w końcu weterynarz z Gdańska się zgodził. Gdańsk był ode mnie 120 km :] Pojechałam! a Co! Przyjął ptaszka, podziękował że przywiozłam, powiedział że będzie do niego musiał wstawać w nocy ale może przeżyje. I to był weterynarz z powołania. Uff, ptaszka nazwaliśmy Farcik :D
Nie wiem czy przeżył, powiedziałam że nie chce wiedzieć.. bo bałam się, że usłyszę tę gorszą wersję :)
Uff to się nagadałam. Ale zmierzam do tego że uwielbiam Cię za to że masz dobre serduszko i rozumiem <3
Jej! Teraz czuję się winna, że nie szukałam takiego właśnie weterynarza... Też miałam kiedyś przygodę z pisklakiem.. znalazłam go, trzymałam w pokoju, wstawałam w nocy, chodziłam i robaki mu wykopywałam... aż koleżanka powiedziała,że pomoże i wzięła go do siebie.. zdechł po jednej nocy...Na prawdę Cie podziwiam za poświęcenie! I uważam, że to nie jest kwestia dobrego serca a bycia po prostu człowiekiem. Przecież to nas ponoć odróżnia od zwierząt, że potrafimy pomagać i współczuć... Dziękuje, że poświęciłaś czas i do tego dałaś mi wiarę w drugiego człowieka :*
Usuń